zimowo do Koszęcina
d a n e w y j a z d u
67.33 km
18.00 km teren
04:56 h
Pr.śr.:13.65 km/h
Pr.max:29.30 km/h
Temperatura:-3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:403 m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Jantar
Potrzeby zawodowe sprawiły, że miałem dotrzeć do Koszęcina –
i jak to w takich sytuacjach bywa pojawił się pomysł połączenia przyjemnego z
pożytecznym. Koło godziny 7 rano mróz był dość dotkliwy -11°C. Prognoza pogody
mówiła jednak, że w ciągu dnia będzie cieplej. Jazda samochodem nie wchodziła w
ogóle w grę. Niechęć do gnicia we wnętrzu blachosmroda jest we mnie dość
głęboka. Alternatywą dla jazdy rowerem miał być pociąg Kolei Śląskich – i
przyznam szczerze, że w momencie wyjścia z mieszkania jeszcze nie wiedziałem,
na jaki wariant się zdecyduję. Wahania były do ostatniej chwili - ubrany byłem
odpowiednio jak na rower, ale przed oczyma miałem zaśnieżony las, przed który
mogłem nie przebrnąć, a dotrzeć do celu z 10 polisami i terminalem do płatności kartą trzeba było, choć pora
dojazdu nie była krytyczna. Wszyscy umówieni zapowiedzieli spędzenie całej
soboty w domach. Dopiero w garażu pomyślałem sobie: „będziesz chłopie patrzył z
okna pociągu na zimowy, słoneczny krajobraz i będzie ci żal, że nie jesteś po
tamtej stronie szyby, blisko przyrody”, doszedłem do wniosku, że taka okazja
zimowego wyjazdu na rowerze do Koszęcina może się nie powtórzyć zbyt szybko… i
decyzja zapadła. Wybór padł na Krossa z terenowymi oponami – okazuje się, że
nie do końca słuszny. I tak bowiem sporą część trasy przejechałem po asfalcie –
i tu lepszy byłby Wheeler. Jak zawsze – chorzowskimi ulicami: Pawła Stalmacha,
11 Listopada i Piotra Niedurnego dotarłem w miejsce skąd zazwyczaj jadę
chodnikiem aż do Piekar. Tym razem jego nawierzchnię – zwłaszcza od obecnego
„Media Marktu”, a niegdysiejszej Kopalni Wyzwolenie, którą jeszcze pamiętam z dzieciństwa, dalej w stronę osiedla Arki Bożka, pokrywała gruba warstwa
zlodowaciałego i bardzo nierównego śniegu, zdecydowanie utrudniająca jazdę. Za
osiedlem Arki Bożka wjechałem na jezdnię i tak już przez centrum Piekar
Śląskich dotarłem główną drogą aż do Żyglinka i dopiero tam zboczyłem w las –
na drogę pożarową nr 4 – przechodząca potem w drogę nr 6 prowadzącą do Kalet. Wcześniej
zatrzymałem się na chwilę przy „Piekarskim Betlejem” urządzonym pięknie na
Rajskim Placu przy Bazylice.
Później trochę żałowałem, że w las nie wjechałem już
wcześniej w Świerklańcu. Lasem jechało się pięknie i choć chwilami – zwłaszcza
na początku i na pętli wokół Koszęcina brakowało mi kolcowanych opon, to dało
się jechać. Koleiny na śniegu miejscami bardzo oblodzone. Dobowe wahania temperatury
i słońce robią swoje. Na takiej nawierzchni rower dziwnie się zachowuje i
czasami lubi wyjeżdżać spod rowerzysty (jak spode mnie w czasie tej trasy), co
może się skończyć glebą (albo lodem). W każdym razie zimowy las znowu zachwycił
mnie swym pięknem. Ostre słońce, biel śniegu, lekki mróz – cudownie.
Niesamowita radość z jazdy i obcowania z przyrodą! Dwa razy stadka dorodnych
saren przebiegły tuż przede mną. Po niektórych już widać, że gdy się zrobi
ciepło, narodzą się młode. Nie ma jednak w takich sytuacjach większych szans by
zdążyć z aparatem fotograficznym. Chciałoby się rzec cytując Goethego „trwaj
chwilo, o chwilo, jesteś piękną!”
Od Kalet już znowu asfaltem dotarłem do Koszęcina. Jazda z
Chorzowa w takich warunkach i na takim rowerze zajęła jednak na tyle dużo czasu,
że potwierdziłem wcześniejszy zamiar powrotu do Chorzowa pociągiem. Po załatwieniu
wszystkich spraw służbowych zajrzałem jeszcze na chwilę do siebie na działkę i
tam zważywszy, że do odjazdu pociągu pozostała godzina z okładem, postanowiłem przejechać
tradycyjną pętlę: Piaskowa do skrzyżowania, Rokosi Most, Uroczysko Siewniok i Rendez
Vous oraz dalej do szosy. Tutaj patrząc na zegarek zdecydowałem się na jazdę w
prawo asfaltem do Kalet, biorąc też pod uwagę, że pociąg dotrze tam kilka minut
później. I tak dojechałem na stację prawie „na styk” – wnosząc rower na kładkę
nad torami usłyszałem zapowiedź wjazdu pociągu. Starym posmarowanym z zewnątrz „kiblem”
(EN 57) – „full plastic” jednak sprawnie dotarłem do Chorzowa. Inni pasażerowie
trochę mi się przypatrywali, ale na ogół staram się być sobą i nie zwracać
uwagi „co ludzie powiedzą” – niemłody i szpakowaty już mężczyzna wsiadający pod
koniec stycznia w mrozie z zaśnieżonym rowerem do pociągu, ubrany wycieczkowo w
sztruksowe spodnie, wełniane getry i kominiarkę, z nawigacją Garmina na smyczy
na szyi, kupujący po chwili bilet przez aplikację na smarfonie (polecam – super
rozwiązanie) może budzić zainteresowanie….. A gdybym tak jeszcze z plecaka wyjął
towarzyszący mi w tej wycieczce terminal POLCARDU do płatności kartą i
wygenerował raport transakcji – to pewnie by się jeszcze bardziej zdziwili :).
Podsumowując i cytując Wilka: „wyjazd zdecydowanie udany”.
Piekarskie Betlejem © TomekChorzow
Piekarskie Betlejem © TomekChorzow
Piekarskie Betlejem - część dekoracji w stylu śląskim © TomekChorzow
Nareszcie wjazd na leśną drogę © TomekChorzow
I o to chodziło - piękna biała zima © TomekChorzow
Na drodze pożarowej nr 6 w styczniowe przedpołudnie. Dotarcie tutaj z domu zajęło mi prawie 3 godziny © TomekChorzow
Już blisko Kalet (dzięki życzliwości spacerowiczów) © TomekChorzow
Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy w Koszęcinie © TomekChorzow
Stajenka w środku kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy w Koszęcinie © TomekChorzow
Rower w twardym śniegu nie potrzebuje podparcia by stać © TomekChorzow
Leśnica częściowo zamarzła © TomekChorzow
Na Rokosim Moście © TomekChorzow
Uroczysko Siewniok w zimowej szacie © TomekChorzow
Koleiny błyszczące od lodu © TomekChorzow
Kategoria użytkowo, śnieg/lód pod kołami, samotna wycieczka, z rowerem w pociągu
komentarze