z rowerem w pociągu
Dystans całkowity: | 3765.61 km (w terenie 395.70 km; 10.51%) |
Czas w ruchu: | 234:23 |
Średnia prędkość: | 16.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.80 km/h |
Suma podjazdów: | 21803 m |
Maks. tętno maksymalne: | 200 (116 %) |
Maks. tętno średnie: | 149 (86 %) |
Suma kalorii: | 21676 kcal |
Liczba aktywności: | 53 |
Średnio na aktywność: | 71.05 km i 4h 25m |
Więcej statystyk |
kolejowo-rowerowo do Koszęcina (i po Koszęcinie)
d a n e w y j a z d u
24.97 km
0.00 km teren
01:40 h
Pr.śr.:14.98 km/h
Pr.max:42.20 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wheeler 2600
Mając w planie załatwienie paru spraw zawodowych w Koszęcinie
i biorąc pod uwagę, że przewóz roweru w Kolejach Śląskich na trasie
Katowice-Lubliniec jest od zeszłego roku bezpłatny, o czym dopiero niedawno się
dowiedziałem, wybrałem nową opcję dojazdu, dającą jak się okazuje maksymalny
komfort i wygodę (oczywiście poza opcją przejazdu całej trasy rowerem tam i z
powrotem rzecz jasna):
Na rowerze do stacji Chorzów Miasto, z rowerem do pociągu, dalej
na rowerze po Koszęcinie (tym razem w 6 różnych odległych od siebie miejsc), z
rowerem do pociągu powrotnego i na rowerze ze stacji Chorzów Miasto do domu.
Pomijając koszt całkowity wynoszący 16 zł (2 razy bilet normalny liniowy Katowice
- Lubliniec za 8 zł), to jednak poziom wygody i bezpieczeństwa w porównaniu do
jazdy samochodem zdecydowanie wyższy. Obecny czas jazdy pociągu osobowego na
trasie Chorzów Miasto-Koszęcin (od 54 do 64 minut) też już jest całkiem
przyzwoity w porównaniu do tego co było niedawno. Nade wszystko jednak
najważniejsza jest przyjemność z jazdy (na rowerze ma się rozumieć). Spojrzeć
na rozległą panoramę w stronę Woźnik z okolic ulicy Łazowskiej – bezcenne.
Blachosmród czyli śmierdziel został tam gdzie jest jego
miejsce: w garażu, w myśl zasady: pieniądze – w banku, pies – w budzie, auto –
w garażu.
Nie ma to jak w koszęcińskim lesie (choćby na jego skraju) © TomekChorzow
Bilet powrotny na pociąg © TomekChorzow
Rower w pociągu powrotnym © TomekChorzow
Kategoria użytkowo, z rowerem w pociągu
na "Fantazji"
d a n e w y j a z d u
18.27 km
0.00 km teren
00:56 h
Pr.śr.:19.57 km/h
Pr.max:30.10 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Fantazja
Bardzo niekonwencjonalny wyjazd:
Zamierzałem po zamknięciu biura dotrzeć do Czułowa w
sprawach zawodowych. Nie chcąc jechać blachosmrodem zrobiłem tak:
Z Rynku w Chorzowie pojechałem na rowerze do stacji w
Chorzowie Batorym, gdzie wsiadłem z rowerem do pociągu Lubliniec – Katowice (choć
mogłem też wsiąść do niego już w Chorzowie Mieście). Za 3 zł dojechałem z
rowerem do Katowic. Na tej trasie przewóz rowerów jest bezpłatny. Tam
zostawiłem rower przypięty do stojaka na zewnątrz dworca i pojechałem do Tychów
kolejnym pociągiem (bilet liniowy za 4,50 zł). Z dworca w Tychach poszedłem
pieszo w miejsce docelowe. Nie rozeznałem wcześniej trasy na mapie, a Garmina
nie chciało mi się włączać, wskutek czego jak się okazało nadłożyłem trochę
drogi (zamiast 3,7 km w jedną stronę wyszło 4,3 km). Z powrotem tak samo. W każdym razie marszu przez Tychy tam i z powrotem na dystansie ponad 8,5 km w bardzo ciepły jak na końcówkę lutego wieczór nie traktuję bynajmniej jako stratę czasu. Gdybym sobie to
wcześniej lepiej zorganizował, to może zdążyłbym na wcześniejszy pociąg powrotny. W
Katowicach rower na mnie czekał. Powrót ścieżką rowerową koło Wesołego
Miasteczka i przez Tysiąclecie.
Na ten wyjazd związany z dłuższym pozostawieniem roweru w Katowicach
wybrałem starą Fantazję. Już dawno nie zrobiłem na niej takiej trasy w jeden
dzień. Okazuje się, że i na tym rowerze jeszcze da się jechać….
Aparat został w domu, toteż zdjęć brak (nie robię zdjęć
komórką, tak jak też nie przybijam nią gwoździ – do każdej czynności musi być odpowiedni
sprzęt).
Kategoria użytkowo, jazda miejska, z rowerem w pociągu
zimowo do Koszęcina
d a n e w y j a z d u
67.33 km
18.00 km teren
04:56 h
Pr.śr.:13.65 km/h
Pr.max:29.30 km/h
Temperatura:-3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:403 m
Kalorie: kcal
Rower:Kross Jantar
Potrzeby zawodowe sprawiły, że miałem dotrzeć do Koszęcina –
i jak to w takich sytuacjach bywa pojawił się pomysł połączenia przyjemnego z
pożytecznym. Koło godziny 7 rano mróz był dość dotkliwy -11°C. Prognoza pogody
mówiła jednak, że w ciągu dnia będzie cieplej. Jazda samochodem nie wchodziła w
ogóle w grę. Niechęć do gnicia we wnętrzu blachosmroda jest we mnie dość
głęboka. Alternatywą dla jazdy rowerem miał być pociąg Kolei Śląskich – i
przyznam szczerze, że w momencie wyjścia z mieszkania jeszcze nie wiedziałem,
na jaki wariant się zdecyduję. Wahania były do ostatniej chwili - ubrany byłem
odpowiednio jak na rower, ale przed oczyma miałem zaśnieżony las, przed który
mogłem nie przebrnąć, a dotrzeć do celu z 10 polisami i terminalem do płatności kartą trzeba było, choć pora
dojazdu nie była krytyczna. Wszyscy umówieni zapowiedzieli spędzenie całej
soboty w domach. Dopiero w garażu pomyślałem sobie: „będziesz chłopie patrzył z
okna pociągu na zimowy, słoneczny krajobraz i będzie ci żal, że nie jesteś po
tamtej stronie szyby, blisko przyrody”, doszedłem do wniosku, że taka okazja
zimowego wyjazdu na rowerze do Koszęcina może się nie powtórzyć zbyt szybko… i
decyzja zapadła. Wybór padł na Krossa z terenowymi oponami – okazuje się, że
nie do końca słuszny. I tak bowiem sporą część trasy przejechałem po asfalcie –
i tu lepszy byłby Wheeler. Jak zawsze – chorzowskimi ulicami: Pawła Stalmacha,
11 Listopada i Piotra Niedurnego dotarłem w miejsce skąd zazwyczaj jadę
chodnikiem aż do Piekar. Tym razem jego nawierzchnię – zwłaszcza od obecnego
„Media Marktu”, a niegdysiejszej Kopalni Wyzwolenie, którą jeszcze pamiętam z dzieciństwa, dalej w stronę osiedla Arki Bożka, pokrywała gruba warstwa
zlodowaciałego i bardzo nierównego śniegu, zdecydowanie utrudniająca jazdę. Za
osiedlem Arki Bożka wjechałem na jezdnię i tak już przez centrum Piekar
Śląskich dotarłem główną drogą aż do Żyglinka i dopiero tam zboczyłem w las –
na drogę pożarową nr 4 – przechodząca potem w drogę nr 6 prowadzącą do Kalet. Wcześniej
zatrzymałem się na chwilę przy „Piekarskim Betlejem” urządzonym pięknie na
Rajskim Placu przy Bazylice.
Później trochę żałowałem, że w las nie wjechałem już
wcześniej w Świerklańcu. Lasem jechało się pięknie i choć chwilami – zwłaszcza
na początku i na pętli wokół Koszęcina brakowało mi kolcowanych opon, to dało
się jechać. Koleiny na śniegu miejscami bardzo oblodzone. Dobowe wahania temperatury
i słońce robią swoje. Na takiej nawierzchni rower dziwnie się zachowuje i
czasami lubi wyjeżdżać spod rowerzysty (jak spode mnie w czasie tej trasy), co
może się skończyć glebą (albo lodem). W każdym razie zimowy las znowu zachwycił
mnie swym pięknem. Ostre słońce, biel śniegu, lekki mróz – cudownie.
Niesamowita radość z jazdy i obcowania z przyrodą! Dwa razy stadka dorodnych
saren przebiegły tuż przede mną. Po niektórych już widać, że gdy się zrobi
ciepło, narodzą się młode. Nie ma jednak w takich sytuacjach większych szans by
zdążyć z aparatem fotograficznym. Chciałoby się rzec cytując Goethego „trwaj
chwilo, o chwilo, jesteś piękną!”
Od Kalet już znowu asfaltem dotarłem do Koszęcina. Jazda z
Chorzowa w takich warunkach i na takim rowerze zajęła jednak na tyle dużo czasu,
że potwierdziłem wcześniejszy zamiar powrotu do Chorzowa pociągiem. Po załatwieniu
wszystkich spraw służbowych zajrzałem jeszcze na chwilę do siebie na działkę i
tam zważywszy, że do odjazdu pociągu pozostała godzina z okładem, postanowiłem przejechać
tradycyjną pętlę: Piaskowa do skrzyżowania, Rokosi Most, Uroczysko Siewniok i Rendez
Vous oraz dalej do szosy. Tutaj patrząc na zegarek zdecydowałem się na jazdę w
prawo asfaltem do Kalet, biorąc też pod uwagę, że pociąg dotrze tam kilka minut
później. I tak dojechałem na stację prawie „na styk” – wnosząc rower na kładkę
nad torami usłyszałem zapowiedź wjazdu pociągu. Starym posmarowanym z zewnątrz „kiblem”
(EN 57) – „full plastic” jednak sprawnie dotarłem do Chorzowa. Inni pasażerowie
trochę mi się przypatrywali, ale na ogół staram się być sobą i nie zwracać
uwagi „co ludzie powiedzą” – niemłody i szpakowaty już mężczyzna wsiadający pod
koniec stycznia w mrozie z zaśnieżonym rowerem do pociągu, ubrany wycieczkowo w
sztruksowe spodnie, wełniane getry i kominiarkę, z nawigacją Garmina na smyczy
na szyi, kupujący po chwili bilet przez aplikację na smarfonie (polecam – super
rozwiązanie) może budzić zainteresowanie….. A gdybym tak jeszcze z plecaka wyjął
towarzyszący mi w tej wycieczce terminal POLCARDU do płatności kartą i
wygenerował raport transakcji – to pewnie by się jeszcze bardziej zdziwili :).
Podsumowując i cytując Wilka: „wyjazd zdecydowanie udany”.
Piekarskie Betlejem © TomekChorzow
Piekarskie Betlejem © TomekChorzow
Piekarskie Betlejem - część dekoracji w stylu śląskim © TomekChorzow
Nareszcie wjazd na leśną drogę © TomekChorzow
I o to chodziło - piękna biała zima © TomekChorzow
Na drodze pożarowej nr 6 w styczniowe przedpołudnie. Dotarcie tutaj z domu zajęło mi prawie 3 godziny © TomekChorzow
Już blisko Kalet (dzięki życzliwości spacerowiczów) © TomekChorzow
Kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy w Koszęcinie © TomekChorzow
Stajenka w środku kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy w Koszęcinie © TomekChorzow
Rower w twardym śniegu nie potrzebuje podparcia by stać © TomekChorzow
Leśnica częściowo zamarzła © TomekChorzow
Na Rokosim Moście © TomekChorzow
Uroczysko Siewniok w zimowej szacie © TomekChorzow
Koleiny błyszczące od lodu © TomekChorzow
Kategoria użytkowo, śnieg/lód pod kołami, samotna wycieczka, z rowerem w pociągu
w którą stronę ?.... (patrz drugie zdjęcie od góry)
d a n e w y j a z d u
46.32 km
15.00 km teren
02:54 h
Pr.śr.:15.97 km/h
Pr.max:35.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:336 m
Kalorie: kcal
Rower:Wheeler 2600
Pomimo dość niesprzyjającej pogody bardzo udany wyjazd. Tak
bardzo chciałem spojrzeć z bliska na spowity w jesiennej szarudze las – i to
się udało. Wyjazd z domu o godzinie 6 – jeszcze ciemno. W nocy spadł śnieg,
toteż wybór Wheelera zamiast wyposażonego w SPD-ki Accenta był słuszny. W lesie byłem w zasadzie sam (choć na pewnym odcinku inny rowerzysta zaznaczył na śniegu swoją obecność) - i tych paru chwil wyciszenia było mi potrzeba. Do
wyjazdu zachęciła też perspektywa przejazdu odnowioną drogą pożarową, która
nawet w takiej pogodzie nie nastręczała problemów. Po załatwieniu spraw służbowych
w Kaletach powrót Kolejami Śląskimi i wprost do biura. W sporej sakwie
widocznej na zdjęciach praktycznie pełny komplet odzieży do zmiany, z którego
skorzystałem przebrawszy się w pustawym pociągu. Po prostu zwłaszcza pod koniec
mżawka spowodowała pewne przemoczenie.
Wyjazd niedługi, ale ileż frajdy... :). Ten tylko wie, kto jechał :)
Nad Zbiornikiem Nakło Chechło już śnieg © TomekChorzow
W którą stronę jechał ten rowerzysta, którego ślad widać na zdjęciu? nie odgadłem © TomekChorzow
na drodze pożarowej nr 6 między Żyglinem i Kaletami 6 też już biało © TomekChorzow
Kategoria użytkowo, z rowerem w pociągu
Górska Pielgrzymka Rowerowa - dzień 4
d a n e w y j a z d u
106.44 km
0.20 km teren
05:26 h
Pr.śr.:19.59 km/h
Pr.max:56.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:930 m
Kalorie: kcal
Rower:Accent Nordkapp
Ostatni dzień pielgrzymki rozpoczynamy w zamglonej Kotani.
Nie pada, ale wisząca w powietrzu wilgoć będzie nam towarzyszyć aż do Tarnowa. Na podjeździe na Przełęcz Hałbowską mgła się zagęszcza i co niektórzy (ja też) na zjazd zakładają lampki. Tym razem do Dębowca docieramy nieco inna drogą – już od Nowego Żmigrodu skręcamy na boczną drogę. Na boisku w Dębowcu łączymy się z grupą pieszą, z którą rozpoczynaliśmy pielgrzymkę.
Na placu przy sanktuarium gromadzą się liczni pielgrzymi a nasza grupa rzuca się w oczy dzięki pomarańczowym koszulkom. Zajmujemy stałe miejsce na wzniesieniu. Mszę Świętą odprawia ks. Arcybiskup Adam Szal – metropolita przemyski. W kazaniu nawiązuje do orędzia z La Salette, przypominając o potrzebie świętowania niedzieli.
Po Mszy Świętej jeszcze czeka na nas porcja gorących pierogów – i czas się pożegnać. W czteroosobowej grupie (3 Janów i ja) udajemy się w stronę Tarnowa. Z bagażami jedziemy w dość mocnym (jak na nas) tempie. Trasa znana mi dokładnie. Posługujemy się śladem sprzed 2 lat. W Błażkowej żegnamy się z jednym z Janów, który zmierza w stronę Brzostka – do domu.
Do minimum redukujemy postoje, gdyż zależy nam, aby zdążyć na pociąg odjeżdżający z Tarnowa o godzinie 17.30. Zasadniczo tylko to połączenie gwarantuje przyjazd do Katowic o rozsądnej porze. Następnego dnia czeka szkoła i praca. Jeszcze przesiadka w Krakowie (ponad 1,5 godziny przerwy). Na dworcu w Krakowie żegnamy się z Janem, który odjeżdża innym pociągiem. W Katowicach na dworcu Jaś jeszcze zasiada na chwilę do pianina :)
Krótki ale bardzo udany wyjazd. Piękna pielgrzymka w miłym gronie, dobrej pogodzie, bez awarii (chorzowskie powietrze w dętkach wróciło). Bogu niech będą dzięki!
I do tego z Jasiem – super! :)
Poniżej ślad trasy całej pielgrzymki - wraz z powrotem do Tarnowa
Wyjazd z Kotani zgodnie z planem - o godzinie 7:30 © TomekChorzow
Na Przełęczy Hałbowskiej © TomekChorzow
Zjazd w stronę Nowego Żmigrodu będzie we mgle © TomekChorzow
W oczekiwaniu na grupę pieszą © TomekChorzow
Nasza grupa wyróżnia się na tle innych © TomekChorzow
Procesja z figurą Matki Bożej Saletyńskiej © TomekChorzow
Procesja z wieńcami dożynkowymi © TomekChorzow
Wieńce dożynkowe © TomekChorzow
Z Janem jedziemy tylko część trasy powrotnej © TomekChorzow
Z drugim Janem - aż do Tarnowa (a właściwie aż do Krakowa) © TomekChorzow
Do Tarnowa docieramy na czas © TomekChorzow
W pociągu 31WE Impuls produkcji NEWAGu miejsce na rowery jest źle zaprojektowane. Gdy wiszą więcej niż 2 sztuki przejście wzdłuż składu jest bardzo trudne © TomekChorzow
Kategoria pielgrzymka, wyjazd rodzinny, >100 km, z rowerem w pociągu
z Lądu do Gniezna
d a n e w y j a z d u
49.98 km
0.00 km teren
02:35 h
Pr.śr.:19.35 km/h
Pr.max:29.90 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:205 m
Kalorie: kcal
Rower:Accent Nordkapp
Przedpołudnie z Michałem – ostatnie rozmowy przed dłuższym
rozstaniem i wspólne zwiedzanie klasztoru, seminarium i najbliższego otoczenia.
O 13 czas się rozstać i w drogę. Zamierzałem jeszcze
pokłonić się relikwiom Świętego Wojciecha w Gnieźnieńskiej Katedrze, ale nie
było mi to dane tym razem. Trochę za mało czasu, toteż prosto udałem się na
dworzec i dojechałem ostatnim – jak się okazuje sensownym połączeniem do Katowic.
Następne pociągi były już opóźnione o kilkanaście godzin z powodu nawałnicy,
która powaliła drzewa na tory pomiędzy Poznaniem i Szczecinem. Niemniej jednak
udało się znowu spojrzeć na jakże piękną Wielkopolskę – wioski i miasteczka porozrzucane
wśród pól, połączone wąskimi drogami brukowanymi polnym kamieniem – tego u nas
na Śląsku nie doświadczysz.
Michał w Lądzie © TomekChorzow
Na terenie klasztoru w Lądzie © TomekChorzow
Kościół w Lądzie a po prawej stronie wyłania się budynek Seminarium Duchownego Towarzystwa Salezjańskiego © TomekChorzow
Opactwo Cysterskie w Lądzie nad Wartą- od strony boiska © TomekChorzow
Nad autostradą A2 przed Słupcą © TomekChorzow
W Witkowie © TomekChorzow
Rower jedzie w ze mną w TLK Gwarek do Katowic © TomekChorzow
Kategoria samotna wycieczka, z rowerem w pociągu
pękła rama
d a n e w y j a z d u
34.79 km
15.00 km teren
01:58 h
Pr.śr.:17.69 km/h
Pr.max:30.30 km/h
Temperatura:28.0
HR max:178 (103%)
HR avg:129 ( 75%)
Podjazdy:207 m
Kalorie: kcal
Rower:
wspólnie z Michałem :)
na leśnej drodze w rejonie Krupskiego Młyna coś zaczęło trzeszczeć w moim rowerze, a jako że Michałowi rozpadł się but, postanowiliśmy zmienić trasę i skierować się w stronę Lublińca. Odgłosy mojego roweru zaczęły mnie coraz bardziej niepokoić. W Lublińcu nie udało się kupić butów. Zatrzymaliśmy się przy sklepie w odległości kilkuset metrów od stacji kolejowej. Poddałem rower bardziej wnikliwym oględzinom i ku memu przerażeniu okazało się, że pękła pozioma rura ramy w pobliżu główki. Aż strach wyobrazić sobie jak to mogło się skończyć gdyby prędkość była większa.... Anioł Stróż czuwał nade mną...
Nigdy nie spodziewałbym się takiej awarii....nie ważę 120 kg, a po schodach na rowerze nie jeżdżę...
Taka awaria nie powinna nigdy mieć miejsca...
Rama miała 5 lat i 2 miesiące.
Pozostało nam podejść pieszo do stacji i Kolejami Śląskimi wrócić do Koszęcina.
Na leśnej drodze © TomekChorzow
W Dziewiczej Górze © TomekChorzow
Przy kapliczce pod wezwaniem świętego Huberta w Dziewiczej Górze © TomekChorzow
Wnętrze kapliczki pod wezwaniem świętego Huberta w Dziewiczej Górze © TomekChorzow
W kapliczce pod wezwaniem świętego Huberta w Dziewiczej Górze © TomekChorzow
Pęknięta rama © TomekChorzow
Kategoria z rowerem w pociągu, wyjazd rodzinny
Górska Rowerowa Pielgrzymka do Dębowca IV dzień: Kotań-Dębowiec i powrót do Tarnowa
d a n e w y j a z d u
103.70 km
0.00 km teren
05:55 h
Pr.śr.:17.53 km/h
Pr.max:45.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max:170 ( 98%)
HR avg:139 ( 80%)
Podjazdy:1026 m
Kalorie: 4500 kcal
Rower:
Czwarty i ostatni dzień pielgrzymki rozpoczyna się w
pochmurny i mglisty niedzielny poranek. Około godziny 8 – po śniadaniu
wyruszamy znaną mi sprzed roku trasą w stronę Kątów i Nowego Żmigrodu przez
Przełęcz Hałbowską. Tym razem nie pada. Rok temu tu już zmokliśmy. Już pod
przełęczą wjeżdżamy we mgłę.
Po zjeździe do Kątów pogoda się poprawia i wychodzi słońce. Szybko docieramy
przez Nowy Żmigród do Dębowca. Tam łączymy się z pielgrzymką pieszą, z którą
razem wyruszaliśmy z Rzeszowa. Msza święta odpustowa w Dębowcu w pierwszej
części w deszczu. Przewodniczy i kazanie głosi bp Jan Wątroba – ordynariusz
rzeszowski. „Pamiętajcie o dniu świętym i módlcie się” - wzywa ks. biskup w
homilii. Po nabożeństwie procesja z wieńcami dożynkowymi i figurą Matki Bożej
udaje się do bazyliki. Ile trudu trzeba było, by te piękne wieńce przygotować.
Każdy jest dziełem sztuki ludowej i świadectwem wiary mieszkańców Podkarpacia.
Jestem pełen podziwu. Potem jeszcze koncerty kapel ludowych – i w drogę.
Częściowo zeszłoroczną trasą, choć omijam centrum Jasła od zachodu, kieruję się
na Błażkową i Jodłową. Za Joninami skręcam na Zalasową, chcąc wjechać do
Tarnowa od wschodu i nie gonić na pociąg tak jak przed rokiem ryzykując
spóźnienie, tym bardziej, że dopadają mnie objawy przeziębienia. Pod wiatą na
rozpoczętej budowie przeczekuję bardzo gwałtowny, ale na szczęście krótki
deszcz („ściana wody”).
Przez Szynwałd i Skrzyszów dojeżdżam do Tarnowa i mam jeszcze na tyle czasu, że
udaje mi się podjechać na Rynek i pod katedrę. O północy wysiadam na stacji
kolejowej Chorzów Miasto. W sumie z dojazdem 5 dni. Bardzo udany wyjazd. Taka
pielgrzymka jak zawsze jest umocnieniem duchowym, a z drugiej strony spotkanie
z bardzo życzliwymi ludźmi, pięknem odludnej nieraz przyrody, wyciszenie – i te
przejechane 450 km też mają swoje znaczenie. Deo Gratias!
I jeszcze poniżej cała trasa (Dębica-Tarnów)
Na Przełęcz Hałbowską docieramy we mgle © TomekChorzow
Opodal znajduje się mogiła Żydów pomordowanych w czasie II wojny światowej przez hitlerowców © TomekChorzow
Z ks. Jakubem - kapelanem pielgrzymki © TomekChorzow
Nasza grupa pielgrzymów rowerowych © TomekChorzow
Ks. Jakub na końcówce pielgrzymki © TomekChorzow
Powitanie przed Bazyliką w Dębowcu - dotarliśmy do celu pielgrzymki © TomekChorzow
Dębowiec - fragment orędzia Matki Bożej z La Salette - w sam raz na dzisiejsze czasy © TomekChorzow
W czasie Mszy Świętej w Dębowcu © TomekChorzow
W czasie Mszy Świętej w Dębowcu © TomekChorzow
Coś usiadło na mojej kurtce © TomekChorzow
Procesja dożynkowa w Dębowcu © TomekChorzow
Leje !!! © TomekChorzow
Kościół w pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Szkaplerznej w Szynwałdzie © TomekChorzow
Na Tarnowskim Rynku © TomekChorzow
Bazylika katedralna w Tarnowie © TomekChorzow
Kategoria z rowerem w pociągu, >100 km, pielgrzymka
Dębica-Rzeszów
d a n e w y j a z d u
72.02 km
8.00 km teren
04:20 h
Pr.śr.:16.62 km/h
Pr.max:32.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max:187 (108%)
HR avg:149 ( 86%)
Podjazdy:780 m
Kalorie: 3636 kcal
Rower:
Dojazd do Rzeszowa na rozpoczęcie pielgrzymki. Bagaże w sakwach a więc nie "na lekko".
Trasa krótsza niż przed rokiem, ale obowiązki uniemożliwiły wyjazd wcześniejszym pociągiem. Trzeba było dojechać do Dębicy by nie być zbyt późno w Rzeszowie. Ostatecznie i tak na miejsce zajechałem o g. 22.30, robiąc jeszcze drobne zakupy w Kielanówce. Trasa ciekawa i po części przynajmniej nieznana mi wcześniej.
Na wyjeździe z Braciejowej bardzo ostra ścianka wymagająca przełożenia 1/1, ale udało się z blatu. Zjazd do Niedźwiady dość stromą i kamienistą drogą nie pozwalający z sakwami na większą prędkość. Od Gnojnicy już w zupełnych ciemnościach - z włączonym reflektorem.
Kościół pod wezwaniem Ducha Świętego w Dębicy © TomekChorzow
W dole Niedźwiada w wieczornej porze © TomekChorzow
Kategoria z rowerem w pociągu, pielgrzymka, samotna wycieczka
z Koszęcina do Poznania
d a n e w y j a z d u
343.88 km
30.00 km teren
17:15 h
Pr.śr.:19.94 km/h
Pr.max:45.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1286 m
Kalorie: kcal
Rower:Author Reflex
Życiowy rekord dziennego a właściwie dobowego dystansu.
Trasa w skrócie: Koszęcin-Panki-Praszka-Grabów nad Prosną-Kalisz-Ląd nad Wartą-Pyzdry-Środa Wielkopolska-Poznań.
Wyjazd z Koszęcina w piątek o godzinie 7 rano. Zdecydowanie
później niż zazwyczaj mając w planie dłuższą trasę. Z drugiej strony byłem
bardzo dobrze wyspany, co jak się okazuje potem zaowocowało. Jeśli jest znane
pojęcie „niewyspany” to ja byłem rozumując w przeciwną stronę - „nadspany”. W
pierwszej części trasy kierowałem się wgraną do nawigacji mapą powiatów
lublinieckiego i kłobuckiego i związanym z nią profilem nawigowania typu „rower
teren” oraz własną znajomością terenu, wobec tego pojechałem na Nowy Dwór i przez
Rzyce do Cieszowej. W Hadrze skręciłem w boczną uliczkę koło piaskowni i kościoła by tamtędy dojechać do Mochały i dalej drogą gruntową prawie do
przejazdu przez remontowaną w ramach „protezy koniecpolskiej” linię kolejową
Lubliniec-Częstochowa. Za Lisowem jednak nawigacja wprowadziła mnie w leśne
drogi miejscami dość zarośnięte i mocno podmokłe a wręcz zalane po opadach z
poprzedniego dnia. I to był niestety błąd. Bardzo szybko
zakończył się komfort jazdy w suchych butach. Tak czy owak przełączyłem Garmina
na profil „rower szosa”, wskutek czego już takich sytuacji nie było, chyba, że
sam się w nie wprowadziłem jak np. za Grabowem nad Prosną chcąc uniknąć dość
ruchliwej szosy do Kalisza. Na tym pierwszym odcinku straciłem też sporo czasu,
co nie pozwoliło później zdążyć na Mszę Świętą do Sanktuarium Świętego Józefa w
Kaliszu - jednego z głównych celów wyjazdu – a więc może następnym razem? Trasa
dalej wiodła przez Panki, Praszkę czyli północnym skrajem Opolszczyzny w stronę
powiatu wieluńskiego czyli przez województwo łódzkie. Bardzo monotonny krajobraz
mijanych pól i wiosek podobnych jedna do drugiej. Gdybym nie był „nadspany” to
chyba bym zasnął. Obiektywnie trzeba jednak stwierdzić, że lasy też
się zdarzały jak na przykład w gminie Skomlin. Cały czas mokry asfalt. W Pankach
o mało nie zaliczyłem gleby a właściwie desek, gdy usiłowałem gwałtownie się
zatrzymać na mokrej drewnianej nawierzchni mostu nad Pankówką chcąc zobaczyć
jej wezbrany nurt. Ślad tego hamowania widać na zdjęciu. Na mokrych deskach,
stanowiących czasami nawierzchnie mostów trzeba bardzo uważać! W Czastarach na
wjeździe do miejscowości przymusowy postój przed sklepem dla przeczekania
ulewy. Wydawało się, że już po wszystkim lecz ledwo dojechałem do centrum
Czastar, gdy ulewa rozpętała się na nowo ze zwielokrotnioną siłą. Zatrzymałem
się pod daszkiem przy poczcie (która miała być zamykana o godzinie 15 a więc za
kilkanaście minut). Postanowiłem jednak wejść do korytarza i na stoliku dokończyć
zabrany ze sobą list do Michała i jeszcze go wysłać przed zamknięciem poczty.
Rzecz jasna wprowadziłem rower do korytarza. Pan zwrócił mi uwagę: „tu się nie
zostawia rowerów”. Cóż mu miałem odpowiedzieć? Stwierdziłem tylko, że nie zostawiam
roweru tylko jestem przy nim:).
Deszcz po niedługim czasie się zakończył, list zdążyłem wysłać – a więc w
dalszą drogę po bardzo mokrym pełnym kałuż asfalcie. Koło godziny 17 dotarłem
do Grabowa nad Prosną i po krótkiej jeździe szosą zjechałem z niej w prawo na
Biernacice i Raduchów. Tam też na nowo wpakowałem się w grząskie piachy trudne
do przebycia tym bardziej, że przy wolnym poruszaniu się natychmiast dopadł
mnie rój końskich much. Od północno wschodniej strony zaczęło też złowrogo
grzmieć….
Po godzinie 20 zajechałem na kaliski Rynek. Niestety
Sanktuarium opodal było już zamknięte…:(. Szybka decyzja: czy skierować się do Ostrowa
Wielkopolskiego na pociąg TLK o godzinie 0:17 i wracać czy jechać dalej zgodnie
z założonym planem maksimum. Rozpogodzone wieczorne niebo przemówiło na korzyść
drugiego wariantu. Wobec tego naleśnik, zupa-krem z pomidorów i kawa na
kaliskim Rynku uzupełniły moje siły. W międzyczasie zapadł zmrok pozwalający
podziwiać starówkę pięknie oświetloną latarniami. Na wyjeździe z miasta
uzupełnienie prowiantu w Tesco w perspektywie całonocnej jazdy. Postój na
smarowanie łańcucha i wymianę akumulatorów w Garminie na stacji benzynowej koło
Blizanowa i za Choczem skręt w prawo w stronę Lądu nad Wartą, który też bardzo
chciałem odwiedzić. Odcinek szosy do Lądu prowadził przez lasy i mało
zaludnione tereny. Samotna jazda leśnymi szosami w środku nocy… klimatycznie. Gwieździste niebo nad polami i lasami, choć w oddali się błyska.
Wprost nade mną Wielki Wóz. Zatrzymuję się na chwilkę na poboczu i gaszę wszystkie światła, by delektować się rozgwieżdżonym niebem nie zmąconym światłem miast. Widok u mnie w domu na Górnym Śląsku nieosiągalny. Grzmotów nie słychać a więc Bogu dzięki burza daleko ode mnie. Czasami pojedynczy
samochód z naprzeciwka zmienia światła na mijania w konfrontacji z moim reflektorem… Koło
godziny 2 w nocy zajeżdżam przed klasztor w Lądzie. Nie pozostaje nic innego jak
trochę poświecić po gmachu reflektorem i dalej. Na stacji benzynowej odświeżam
się jeszcze i posilam. Trzeba się też cieplej ubrać. Za 3 godziny odjeżdża z
pobliskiej stacji w Słupcy pociąg do Poznania, ale perspektywa dalszej nocnej
jazdy na tyle mnie nęci, że decyduję się by jechać dalej. Po pewnym czasie niebo za mną – od
wschodu – zaczyna szarzeć. Nad Wielkopolską wstaje piękny lipcowy świt.
Promienie słońca wydobywają fantastyczne smugi świateł. Dla takich chwil warto
jechać. Coraz bardziej towarzyszy mi świadomość, że jestem już bardzo daleko... Prawie cała doba na siodełku i uciekające kilometry drogi pod kołami - coś pięknego !!! Ach, gdybyż tak można było częściej....Po drodze postój w Miłosławiu. Na rynku koło godziny 5 kupuję lody w
sklepie jeszcze przed jego oficjalnym otwarciem :). Dalej kieruję się na Środę Wielkopolską, Tulce i o
godzinie 8 wjeżdżam w granice Poznania. Przejeżdżam przez Maltę i podziwiam panoramę miasta z mostu na
Warcie po czym przed godziną 9 a więc po 26 godzinach od wyjazdu staję pod poznańskim
ratuszem. Radość jest spora, cel maksimum został zrealizowany! Piękna trasa, widoki pozostaną na długo w pamięci. Rzecz jasna nie czekam do południa
na koziołki… Przez nieco senne jeszcze o tej porze centrum docieram na Dworzec
Główny skąd o g. 10:40 z 2 przesiadkami (Kluczbork, Lubliniec) trzema
zdezelowanymi kiblami (EN 57) z epoki lat sześćdziesiątych docieram zmęczony, ale
jakże pełen bogatych wrażeń do Koszęcina.
Pierwszy raz w życiu przejechałem „za jednym strzałem” taką
trasę. Poprzedni rekord życiowy sprzed 2 lat pobiłem o 130 km. Okazuje się, że
można. Warunki sprzyjały: niezbyt ciepło, trasa jakby nie było cały czas lekko
w dół (Koszęcin: 280 m n.p.m., Poznań: 85 m n.p.m.) i co najważniejsze:
bezwietrznie.
Dystans obejmuje też powrót ze stacji w Koszęcinie na
działkę.
Hodowla danieli na Nowym Dworze w Koszęcinie © TomekChorzow
Pomnik świętego Urbana papieża w Cieszowej © TomekChorzow
Dawna garbarnia w Mochale © TomekChorzow
Posterunek Lisów na linii nr 61 Fosowskie-Częstochowa © TomekChorzow
Droga na Poznań :) © TomekChorzow
Kapliczka z XIX wieku © TomekChorzow
Leśniczówka Jezioro w Nadleśnictwie Herby © TomekChorzow
Mokra szosa © TomekChorzow
Mokra szosa © TomekChorzow
Na moście na Pankówce o mało nie zaliczyłem gleby (desek). Widoczny ślad hamowania © TomekChorzow
Wzburzona Pankówka © TomekChorzow
Kościół pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego w Starokrzepicach © TomekChorzow
W Cieciułowie © TomekChorzow
Kik - i tyle © TomekChorzow
Gmina Skomlin © TomekChorzow
Skomlin – barokowy drewniany kościół pod wezwaniem Świetych Filipa i Jakuba z dzwonnicą © TomekChorzow
Leje !!! © TomekChorzow
Dalej leje © TomekChorzow
Sanktuarium Maryjne w Czastarach © TomekChorzow
Spóle © TomekChorzow
Kopeć © TomekChorzow
Pas rowerowy na szosie - lepszy rydz niż nic :) © TomekChorzow
Grabów nad Prosną - nieczynny kościół ewangelicki z XIX wieku © TomekChorzow
Czy tędy na pewno na Poznań??? - między Grabowem nad Prosną a Kaliszem © TomekChorzow
Czegoś szuka © TomekChorzow
U bram Kalisza © TomekChorzow
Na kaliskim Rynku z Ratuszem w tle © TomekChorzow
W Kaliszu przy Sanktuarium © TomekChorzow
Mural opodal Sanktuarium Świętego Józefa w Kaliszu © TomekChorzow
Posiłek na kaliskim Rynku © TomekChorzow
Poniższe 2 zdjęcia są zrobione w Gminie Chocz a nie na wjeździe do tej Piły, która leży na północ od Poznania i w której służyłem w wojsku.
Piła z lampą błyskową © TomekChorzow
Piła bez lampy błyskowej © TomekChorzow
Reflektor świeci na najniższym stopniu mocy © TomekChorzow
Świt nad Wielkopolską © TomekChorzow
Kościół pod wezwaniem Świętego Jakuba Apostoła Miłosławiu © TomekChorzow
Smaczne lody mają w Miłosławiu (zwłaszcza o 5 rano) © TomekChorzow
W Winnej Górze © TomekChorzow
Pałac w Winnej Górze © TomekChorzow
Wielkopolska szosa © TomekChorzow
Słońce nad Wielkopolską coraz wyżej © TomekChorzow
Prawie jak na Paryż-Roubaix :) © TomekChorzow
Poznań !!! © TomekChorzow
Poznańska Malta © TomekChorzow
Nad Maltą - z wieżami katedry w tle © TomekChorzow
Bazylika Archikatedralna w Poznaniu - w najstarszej siedzibie biskupiej na ziemiach Polski © TomekChorzow
Ratusz w Poznaniu © TomekChorzow
Na poznańskim Rynku © TomekChorzow
Na poznańskim Rynku © TomekChorzow
Pomnik robotników zamordowanych przez komunistów w 1956 roku © TomekChorzow
Uniwersytet Adama Mickiewicza w Poznaniu © TomekChorzow
343,88 km © TomekChorzow
Kategoria z rowerem w pociągu, >100 km, >200 km, samotna wycieczka, dłuższa jazda nocna, jazda całodobowa